— Policz do dziesięciu i otwórz oczy. — Anabel wykonała prośbę Ashtona, by oboje mogli się szeroko uśmiechnąć.
Dziewczynka nie należała do cierpliwych osób. Zaczęła się kręcić wokół samej siebie, gdy doliczyła do połowy. Jej dłonie ruszały się w górę i w dół, a stopy odgrywały zupełnie inny rytm. W pewnym momencie Ashton podpalił ostatnią świeczkę i dał wszystkim znać, że pokaz czas rozpocząć.
— Dziesięć! — Pisnęła i otworzyła oczy. Drobna rączka Anabel zakryła szybko usta, gdy jej oczom ukazał się duży, czekoladowy tort.
— Happy birthday to you... — Ashton zaczął, a za nim dołączyły kolejne głosy.
W pokoju panował całkowity chaos. Byli znajomi Ashtona, ale także rodzice Anabel i Rose. Nawet kilka pielęgniarek przyszło zaśpiewać specjalnie dla niej. Anabel spojrzała na tort, żeby zobaczyć napis i policzyć liczbę świeczek. Jej uśmiech nie miał końca, gdy uświadomiła sobie, że jej kolejne marzenie zaczyna się spełniać.
— Dzisiaj obchodzisz swoje dwunaste urodziny. Ominęłaś kilka lat życia, ale były mało ważne, bo większość czasu spędziłaś tutaj, ze mną u boku. — Ashton powoli podszedł do niej, by chwycić jedną z jej małych rąk. — Dzisiaj jesteś Księżniczką Anabel. — Założył na jej głowę złotą koronę, a potem poprowadził bliżej tortu, by wreszcie mogła zdmuchnąć świeczki.
— Jeśli teraz pomyślę marzenie, nie napiszę kolejnego na kartce? — Spojrzała w górę, a wtedy jej wzrok spotkał się ze spojrzeniem Ashtona. Chłopak ponownie się uśmiechnął, biorąc Anabel na ręce.
— Masz dzisiaj dwa marzenia lub możesz pomyśleć i napisać jedno.
Dziewczynka pochyliła się nad tortem, wzięła głęboki wdech i zdmuchnęła wszystkie świeczki za jednym razem, pamiętając, żeby wcześniej pomyśleć życzenie. Zaklaskała dłońmi, gdy zobaczyła, że rodzice wyciągają małą paczkę z prezentem. Szybko go chwyciła i wciąż będąc trzymaną przez Ashtona, rozpoczęła rozpakowywanie.
Chciałabym, żeby nowy dzidziuś nazywał się Ashton lub Bella.
— Tatusiu! — Krzyk Anabel rozszedł się po całym pokoju, gdy wreszcie zobaczyła, jaki prezent skrywał się pod kolorowym papierem.
— Wszystkiego najlepszego córeczko. — Ed podszedł do dziewczynki i mocno ją przytulił. Po jego policzkach spłynęło kilka pojedynczych łez. Tak dawno już tego nie robił, teraz to uczucie całkowicie go przepełniło.
— Rose! — Kolejny krzyk Anabel przepełnił pokój. Dziewczynka oderwała się od taty, by podbiec do swojej koleżanki. Stanęła przed nią, upewniając się, że jest prawdziwa. Wyciągnęła rękę przed siebie i parę razy dotknęła blondynkę. — Jesteś prawdziwa! — Zachichotała, gdy zdała sobie sprawę z tego, co robi.
— Ten chłopiec powiedział, że muszę z nim tu przyjść i mamusia się zgodziła. — Rose przytuliła Anabel, ściskając ją najmocniej jak tylko umiała.
— Bandziorek! — Tym razem nie krzyknęła głośno, ale szybko podbiegła do Michaela, by jego również przytulić. Przez krótką chwilę Clifford nie wiedział co się dzieje i stał otępiały, ale potem szybko odwzajemnił gest.
— Mały, nieznośny dzieciaku... ktoś cię musi nauczyć lepszego słownictwa. — Oboje się zaśmiali. Michael połaskotał Anabel, by jej śmiech był dłuższy i słyszalny przez każdą osobę będącą w pokoju.
— Lepiej zacznijmy jeść tort, zanim Ashton sam go zje. — Leigh zwróciła uwagę każdego na podjadającego Irwina. Pokój przepełnił głośny śmiech, któremu towarzyszyło zakłopotanie Ashtona.
Przez kolejnych kilka godzin wszystko było idealnie. Anabel nie przestawała się śmiać, Ed nie bał się okazywać jej uczuć, a Leigh czerpała radość z każdej upływającej sekundy. Rose siedziała w kącie pokoju, bawiąc się nową zabawką Anabel, a chłopcy w rytm wyznaczony przez gitarę, śpiewali każdą piosenkę, która w danym momencie wpadła im do głowy.
Ale idealny porządek rzeczy zawsze musi zostać zakłócony. Anabel była coraz słabsza, pociła się bardziej niż zwykle, a zawroty głowy, które jej towarzyszyły, postanowiła jeszcze ignorować. Krzyknęła, gdy mroczki w oczach zasłoniły jej cały obraz. Upadła, tracąc przytomność i świadomość tego, co się dzieje.
Krzyk.
Panika.
Płacz.
Somehow it feels like nothing has changed. Right now my heart is beating the same. Out loud someone's calling my name, it sounds like you. When I close my eyes all the stars align.
— Anabel już się obudziła, ale nie mogą państwo jej odwiedzić. Nie dzisiaj. — Komunikat, który po paru godzinach został usłyszany przez Ashtona i rodziców Anabel, był jak zbawienie. Nie chcieli usłyszeć nic innego. Tylko taka wiadomość się liczyła.
Tym razem Ashton wypuszczał balon będąc przepełniony smutkiem. Patrzał się w puste okno, by potem powoli wypuścić cienką nitkę. Poczuł jak jedna łza spłynęła mu po policzku. Starał się resztę zatrzymać w środku. Unosząc głowę do góry, przyglądał się jak malutka koperta z marzeniem leci ku niebu. Dzisiaj już zrozumiał, że źle robił. Nie powinien przywiązywać się do Anabel. Nie powinien jej odwiedzać. Jego dusza umrze, gdy dziewczynka zdecyduje się odejść. To go wewnętrznie zabije. Będzie cierpiał tak samo, jak jej rodzice, bo pokochał tą małą, ciekawską osobę.
Powoli podszedł do ławki i usiadł na niej, by chwilę później przypomnieć sobie dzień wypadku i dzień poznania Anabel. Zauważył, jak bardzo się od tego czasu zmienił. Często towarzyszył mu uśmiech i bardzo rzadko używał złego słownictwa. Anabel go zmieniła. Pamiętał wyraz jej twarzy, gdy do niego podeszła. Pamiętał teraz każdy najmniejszy szczegół... nawet to, z jakim smutkiem zawsze opowiadała o rodzicach.
Anabel to skarb, który niedługo odejdzie i zostanie tylko w sercach Eda, Leigh i Ashtona.
Znowu doprowadziłaś mnie do łez, ale dziękuje ci za to. To było hm... Piękne. Nie wytrzymam jeśli Anabel niedługo odejdzie. Cudowna osóbka. Przywiązałam się do tego.
OdpowiedzUsuń