Myśli Ashtona od dłuższego czasu rozbiegane były wokół pewnej sprawy. Siedząc na jednym z białych krzeseł w szpitalu, zastanawiał się, czy podjął właściwą decyzję. Kolejny już raz, analizował każde za i przeciw. Jeden argument, który powalał resztę, to świadomość, że nie może zawieść małej Anabel. Nie może i nie chce.
Anabel leżała na łóżku, wciąż śpiąc. Niekiedy odwiedzały ją pielęgniarki, by zmienić kroplówkę lub podłączyć nową. Okno w pokoju było lekko uchylone, dzięki czemu w pomieszczeniu rozbrzmiewały dźwięki śpiewających ptaków... ale to i tak nic nie zmieniało. Pokój nie wyglądał przyjaźnie i wcale taki nie był.
Irwin powoli przemierzał korytarze szpitala, by wreszcie stanąć przed salą, z której wczoraj wyszedł. Wystraszył się, gdy zobaczył puste i zasłane łóżko. Panikował jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Szybko podbiegł do pierwszej pielęgniarki, która stanęła mu na drodze.
— Ta dziewczynka... gdzie ona jest?! — Zaciągnął kobietę pod salę, gdzie stał chwilę temu. Niecierpliwie czekał na odpowiedź, podczas gdy pielęgniarka spokojnie się uśmiechała.
— Wróciła do swojego pokoju. Drugie piętro, numer 147 — odpowiedziała i odeszła wykonywać swoje dalsze zadania.
Ashton w ostatniej chwili wbiegł do windy, która zabrała go na wyznaczone piętro. Idąc przez długi korytarz, szukał pokoju z właściwym numerem. Czuł się jakby był w hotelu, ale jedyne co się nie zgadzało to fakt, że przebywa na oddziale ze szczególnym nadzorem lekarzy. Wreszcie odnalazł właściwe drzwi i od razu je uchylił.
Anabel już nie spała, ale nie miała ochoty otwierać oczu. Jej wyobraźnia uaktywniła się bardziej niż wcześniej. Wyobrażała sobie małą dziewczynkę, bawiącą się z innymi dziećmi. Radosna biegała między drzewami, krzycząc i głośno się śmiejąc. Była pełna życia i przede wszystkim zdrowa.
Ashton zauważył zamknięte powieki Anabel i starał się nie narobić zbędnego hałasu. Usiadł na małym krzesełku obok łóżka i przyglądał się leżącej dziewczynce. Zauważył jak usta Anabel czasem niekontrolowanie drgają w lekkim uśmiechu, wtedy on również się uśmiechał.
— Malcu, pora przestać udawać — odezwał się po krótkiej chwili. W odpowiedzi uzyskał cichy chichot, któremu towarzyszyło podniesienie się powiek. Anabel usiadła na łóżku i skrzyżowała nogi. Wciąż chichotała, ale teraz trochę ciszej.
— Nie można mnie odwiedzać tak wcześnie.
— Takie dzieci jak ja mogą wszystko. Mam specjalne prawa — zaśmiał się, gdy Anabel ponownie zaczęła chichotać.
— Uczeszesz mnie? Nie chcę wyglądać tak, jak ty. — Jej wesoła mina nagle spochmurniała, gdy zauważyła niesforne loki Ashtona. Zakryła swoje włosy poduszką, a to jedynie bardziej rozbawiło jej towarzysza.
— Chyba nie umiem.
— To jest łatwe. Mogę cię nauczyć. — Klasnęła radośnie w dłonie, a jej stopy szybko znalazły się na podłodze. Przebiegła cały pokój, by w małym kącie znaleźć dwie różowe gumki z kwiatkami oraz grzebień.
— Pierw odpowiesz mi na pytanie. — Poważny ton Ashtona nieco przeraził Anabel, ale nie do tego stopnia, by zaprzestała swoich czynów. Pokiwała główką, wciąż się uśmiechając. — Czemu ja, a nie rodzice? Czemu nie pozwoliłaś im wczoraj wejść do siebie?
W jednej sekundzie Anabel przestała się uśmiechać. Cała jej radość zniknęła i nie zapowiadało się na to, że szybko wróci. Dziewczynka powoli wróciła na łóżko i przytuliła się do swojego misia. Spuściła głowę w dół, gdy wyczuła, że powoli wypuszcza z oczu łzy. Wolno jej płakać, jest przecież małą, bezbronną dziewczynką.
— Przychodzą w każdy poniedziałek i czwartek. Od dawna nic mi nie mówią. Boją się. — Podniosła główkę i spojrzała na Ashton'a, którego twarz wyrażała sprzeczne emocje. — Wiedzą, że umrę i ja też to wiem, ale oni mi nie mówią. Mam osiem latek, jestem dużą dziewczynką i rozumiem wiele rzeczy. A oni mnie nie kochają. Nie chcą, żebym tu została. Oni wolą mnie oddać Bogu...
— Stop! — Ashton wreszcie przerwał monolog Anabel. Przetarł pojedyncze łzy z policzków dziewczynki i posadził ją sobie na kolanach. Anabel od razu mocno się w niego wtuliła. Brakowało jej takiej bliskości. Wcześniej nie dostawała jej od rodziców. Szczególnie odkąd ponownie trafiła w to miejsce. — Każdy cię kocha. Nie można się oprzeć tak słodkiej osobie.
— Mamusia mnie nie kocha. Powiedziała, że niedługo będzie miała nowego dzidziusia. Widzisz, już mnie nie chce. — Z oczu Anabel ponownie uleciało kilka łez. Tym razem Ashton milczał, nie wiedząc jak powinien postąpić. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
Minęło parę minut, podczas których Ashton starał się uspokoić Anabel. Początkowo wcale mu to nie wychodziło, ale ostatecznie osiągnął swój cel, gdy powrócił do swojego żywiołu. Jego palce zaczęły manewrować po żebrach Anabel, sprawiając, że dziewczynka wydawała z siebie głośny śmiech.
— Zrobisz mi warkoczyki? — Zapytała, gdy udało jej się odsunąć i zaczerpnąć trochę powietrza.
— Pokaż mi jak.
Anabel usiadła na łóżku w ten sam sposób, w jaki zrobiła to po przyjściu Ashtona. W drobne palce chwyciła zakręcone końce włosów. Rozdzieliła to na trzy części i powoli przeplatała między sobą, starając się pokazać Ashtonowi wszystko dokładnie. Kiedy chłopak wreszcie zrozumiał jak to zrobić, wziął grzebień i zaczął delikatnie czesać włosy Anabel. Momentami szarpnął za mocno, co wywołało stłumiony pisk.
— Gotowe! — Radosny krzyk Ashton'a rozbrzmiał w pokoju, gdy wreszcie skończył pleść dwa warkocze. Anabel poszła po swoje małe lusterko i dokładnie się przyjrzała. Zaśmiała się, zauważając wystające pasma włosów.
W międzyczasie, gdy Anabel podziwiała swoją nową fryzurę, Ashton odebrał telefon od przyjaciela, który nalegał na pilne spotkanie. Chłopak nie wiedział w jaki sposób pożegnać się z Anabel, ale wiedział, że musi być z nią szczery, bo ona właśnie tego oczekiwała.
— Malcu, bandziorek mnie potrzebuje. — Anabel po raz kolejny tego dnia, zaśmiała się słysząc przezwisko, które sama wymyśliła. Podbiegła przytulić się do Ashton'a i słodkim głosikiem pożegnała się z nim. — Wrócę jutro i przyniosę ci prezent.
— Okleisz się papierem? — zapytała, gdy Ashton znalazł się już za drzwiami. Chłopak od razu się zaśmiał, gdy w jego głowie pojawiła się ta wizja.
— Wszystko możliwe.
Totalnie mnie tym urzekłaś.
OdpowiedzUsuńZ rozdziału na rozdział coraz bardziej mi się podoba (a już sam prolog był świetny). Historia wymyślona przez Ciebie jest nietuzinkowa, pierwszy raz spotkałam się z czymś takim. Zazwyczaj ff są o miłości, a tutaj... coś niesamowitego. Cieszę się, że trafiłam na tego bloga. :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę strasznie polubiłam tą historię. Jest taka zupełnie inna od wszystkich. No i mam słabość do dzieci. A szczególnie do tych chorych. Ich los łamie mi serce, ale i tak je uwielbiam. Małe, niewinne istotki. ♥
OdpowiedzUsuńRozdział w sumie dość spokojny, bardzo uroczy. Ogólnie to wszystkie momenty z Ashtonem i Anabel mnie rozczulają. Ta dziewczynka ma tylko osiem lat, a jest tak niesamowicie dojrzała. To przykre, że tak twierdzi. Sądzę, że jej rodzice wcale nie są tacy źli. A nawet jeśli, to w odpowiednim momencie zrozumieją swoje błędy.
Czekam na następny rozdział, życzę dużo weny i pozdrawiam! x
Naprawdę strasznie polubiłam tą historię. Jest taka zupełnie inna od wszystkich. No i mam słabość do dzieci. A szczególnie do tych chorych. Ich los łamie mi serce, ale i tak je uwielbiam. Małe, niewinne istotki. ♥
OdpowiedzUsuńRozdział w sumie dość spokojny, bardzo uroczy. Ogólnie to wszystkie momenty z Ashtonem i Anabel mnie rozczulają. Ta dziewczynka ma tylko osiem lat, a jest tak niesamowicie dojrzała. To przykre, że tak twierdzi. Sądzę, że jej rodzice wcale nie są tacy źli. A nawet jeśli, to w odpowiednim momencie zrozumieją swoje błędy.
Czekam na następny rozdział, życzę dużo weny i pozdrawiam! x
Your perfect imperfections
Słodkoo ♥ to z papierem :D
OdpowiedzUsuńJeju khsufgfd! ♥
kocham! ;**