— Anabel, co dziś robiłaś? — Delikatny i cichy głos matki dobiegł do uszu małej Anabel. Milczała przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy powinna powiedzieć o spotkaniu z młodym chłopakiem.
Jej błękitne oczy rozbiegane były po całym pomieszczeniu, w którym zwykła mieszkać ostatnimi czasy. Przebywała tu już ponad miesiąc, ale wciąż bała się zostawać sama w pokoju. Kiedy zasypiała, musiała być przy niej jakaś pielęgniarka. Jeśli była sama, pogrążała się w koszmarach, które sprawiały, że budziła się z krzykiem i robiła sobie krzywdę. Anabel bała się tego miejsca. Wszechobecna biel źle oddziaływała na jej psychikę, ale musiała do tego przywyknąć. Jedyne miejsce, gdzie istniały inne kolory niż biel, to widok z jej malutkiego okna.
— Bawiłam się — Odpowiedziała, gdy przypomniała sobie o obecności rodziców w pokoju. Przyjrzała się ich twarzom, które były zmęczone ciągłymi obietnicami i wiarą w coś, co nigdy nie nastąpi.
— Kupiliśmy ci prezent... właściwie to tata ci kupił, bo ja nie miałam na to czasu. — Matka Anabel głośno westchnęła, spuszczając głowę w dół zaczęła męczyć swoje palce, wyginając je w różne strony.
— Chcę zostać sama. — Niepewnie przechyliła główkę w stronę okna, by chwilę później do niego podejść. Delikatnie je uchyliła i nosem wciągnęła świeże powietrze wpadające do pomieszczenia.
— Nie chcesz nas widzieć? — Załamany głos ojca zabrzmiał przy jej uszach. Odwróciła się i spoglądając w górę, napotkała jego wzrok.
— Nie. Chcę iść do mojego przyjaciela. Miał dużo krwi. Chcę zobaczyć, czy jest już czysty.
Anabel przeszła przez cały pokój, by dojść do drzwi i skierować się na odpowiedni korytarz. Przez chwilę zastanawiała się, czy sprawianie bólu rodzicom powinno być dziś na pierwszym miejscu. Przecież tak długo czekała na ich wizytę, a teraz pragnie jedynie zobaczyć się z Ashtonem.
Drobne stópki zaprowadziły ją do właściwego pokoju. Przez uchylone drzwi zobaczyła siedzącego na łóżku chłopaka oraz dwóch innych, którzy skakali i śpiewali. Mały uśmiech wpłynął na jej twarz. Zakryła dłonią usta, by zagłuszyć wydany z siebie chichot, ale to nie pomogło. Zdezorientowany wzrok Ashtona obdarzył ją zimnym spojrzeniem, jednak szybko się rozpromienił, wysyłając dziewczynce pozytywne emocje.
— Anabel.
— Ashton! — pisnęła z radości i podbiegła do niego. Powoli wskoczyła na łóżko chłopaka. Ashton wysunął dłoń i ponownie uścisnął rączkę Anabel. Zaśmiał się, gdy jej malutkie palce zostały zatrzaśnięte w jego dużej dłoni.
— Co tu robisz?
— Już ci mówiłam. Dzieci takie jak ja mają specjalne prawa. — Zachichotała, gdy obejrzała się za siebie i dostrzegła dwie nieznajome twarze, które pokrywały się zdziwieniem.
— Czy do tych praw zalicza się robienie rzeczy, których normalne dzieci nie mogą? — Anabel pokiwała głową, gdy po dłuższej chwili zastanowienia nie dostawała odpowiedzi.
Nie czekając ani sekundy dłużej, położyła się na wolnym obok Ashtona miejscu i przykryła się kołdrą. W tej chwili została obdarzona każdym pojedynczym spojrzeniem, ale nie przejmowała się tym. Była tak bardzo zmęczona, że uznała to za jedyne rozwiązanie.
— Ten pan ma śmieszne włosy. Mamusia kiedyś widziała podobne w telewizji i powiedziała, że chłopcy z takimi włosami są bandziorami.
— Michael ty bandziorku. — Ashton zaczął się naśmiewać z przyjaciela, co sprawiało radość Anabel. Jej usta trwały w ciągłym uśmiechu i niekiedy jej cichy śmiech rozbrzmiewał w pomieszczeniu.
— Szkoda, że mama nie powiedziała ci, żeby nie wchodzić bez zaproszenia. — Oschły ton Michaela pozbawił dziewczynkę wszystkich uczuć. Jej twarzyczka stała się smutna, a ciało szybko wyszło spod kołdry. Spuściła głowę w doł i powoli kierowała się do drzwi. Drobna, pojedyncza łza wyleciała z kącika oka dziewczynki, gdy ostatni raz spojrzała na twarz Ashtona.
— Michael durniu! Ona ma osiem lat. Jest chora, ma specjalne prawa, nie słyszałeś?! — Ashton zaczął się kłócić z przyjacielem, podczas gdy Anabel szła powoli przez kolejny biały korytarz szpitala.
— Gówno mnie to obchodzi!
— A powinno! Przyszła do mnie! Do M N I E! Rozumiesz? — Chłopak krzyczał coraz głośniej. Jego złość przewyższała rozsądek i nie zamierzał przestać, dopóki nie usłyszy przepraszających słów.
— Ej chłopaki, przestańcie! — w rozmowę wtrącił się ostatni z będących w pokoju chłopaków. Jego głos był spokojny i brzmiał przyjaźnie. Anabel na pewno by go polubiła. — Ashton wyluzuj. Michael, serio przegiąłeś. To tylko mała dziewczynka...
— Posiadająca specjalne prawa! — krzyk Ashtona przepełnił cały pokój. Gdyby istniała możliwość wysyłania z ciała promieni oznaczających emocje, chłopak byłby całkowicie oświecony.
— Stary wyluzuj. Mam cię dość, zwijam się stąd.
Anabel błąkała się po szpitalu. Jej stópki kierowały ją w miejsca, które były jej najbardziej znane. Miejsca, które często odwiedzała. W końcu opadła na podłogę, a błękitne oczka zostały zasłonięte powiekami.
Nastała ciemność.
Nastał ból.
boski *o*
OdpowiedzUsuńOMG. Nwm co powiedzieć. Przede wszystkim: Mikey ej, tak się w stosunku do dzieci nie robi. Heeeeloooooł!
OdpowiedzUsuńBędę tu wpadać. Co jest małej? Czemu ona tam musi siedzieć? Max weny ;)
Ola
Świetny rozdział! Szkoda tylko, że taki krótki. Zastanawia mnie, na co chora jest Anabel i jak rozwinie się jej relacja z Ashtonem. Lecę szybko czytać następny rozdział!
OdpowiedzUsuń